Dzisiaj mija miesiąc od tragicznej śmierci Marka. Nie wiem dlaczego musiał odejść tak wspaniały, wrażliwy, czuły i kochający człowiek? Jest mi smutno i jednocześnie cudownie, gdy słucham jego pięknych słów – jakby wiedział....? Dziękuję Marku za to pięknie - prawdziwe przesłanie.
Sekrety Adama - blog Ewy Trojanowskiej
środa, 24 kwietnia 2013
środa, 13 marca 2013
Wróciłam, ale tęsknię... Anderson Valley!
Droga
128 Yorkville, Boonville – Anderson Valley. Dalej Mendocino County,
po drodze Philo, Navarro, Mendocino, Fort Bragg.
Anderson Valley jest od lat siedemdziesiątych małym kalifornijskim
sekretem. To malowniczy zakątek ochraniany przed
zimnem Pacyfiku przez pasmo wysokich, porośniętych sosnami,
eukaliptusami, czerwonymi i czarnymi dębami gór. Szczyty osłaniają winorośl przed atakiem oceanicznego klimatu, a przepływające przez nie mgły pomagają winorośli w złapaniu oddechu.
Winorośl |
Miejscowi opierają swoją gospodarkę wyłącznie na Oceanie i na tym, co oferuje im natura. Ludzie szanują ziemię, wodę i wszystko dookoła. Kobiety są naturalnie piękne, a mężczyźni jak z westernu. Podstawą gospodarki jest wino, selektywna turystyka, alternatywna
medycyna, biodynamiczne farmy, alternatywna energia i
eco– przyjazne biznesy. Dla takich jak ja – żyć, nie
umierać.
Mendocino
– tutaj osiedlają się: pisarze, malarze, artyści, muzycy,
rzemieślnicy. Moosse Cafe, Cafe Beaujolais, Mendocino Cafe –
polecam, rekomenduję – będziecie zachwyceni, jak
już tam traficie. Chleb pieczony na miejscu. Dostęp do własnych ogrodów warzywnych i hodowanych na miejscu ziół. A jeżeli czegoś zabraknie, wystarczy zamówić z okolicznych eco-farm. Mięso
od szczęśliwych krów, owiec, kóz. Sery, ryby i owoce morza prosto
z Oceanu Spokojnego, lokalne wino – lista skarbów jest długa, a ceny
przystępne.
No
i najważniejsze – powalające widoki! Nieziemsko pachnący Ocean,
aż po horyzont. I dobrzy ludzie. Wszędzie można pójść z psem, a co ważniejsze, przepisy w Kalifornii są bardzo ostre, jeśli chodzi o
eco-produkty. Tutaj nie ma żadnej ściemy!
czwartek, 7 marca 2013
Dead Can Dance - Anastasis (polecam do słuchania)
Zgodnie z obietnicą co jakiś czas będę podrzucała na blog moje muzyczne odkrycia i inspiracje. Być może ktoś z Was poszukuje podobnych dźwięków, co ja...
Tym razem kilka słów na temat ostatniej płyty duetu, który osiągnął w Polsce wyjątkowo kultowy status. Dead Can Dance, czyli Lisa Gerrard i Brendan Perry, Australijczycy, którzy nastrojem i pomysłem na muzykę już dawno temu podbili serca Polaków, w tym także i moje. Ostatnia płyta - "Anastasis" to powrót duetu, który zrobił sobie ponad szesnaście lat przerwy! Osiem nowych utworów nie zawodzi, a wręcz przeciwnie - porywa w niezwykły świat syntezatorów, orkiestry, instrumentów dętych, przyprawionych jak w przypadku każdej, dobrej potrawy - elementami world music, etnicznymi, czy bliskowschodnimi. Te ostatnie znakomicie uzupełniają się z łatwo rozpoznawalnym głosem Gerrard, która w swoich kompozycjach przywołuje bardzo filmowe klimaty (fani muzyki z filmu "Gladiator" będą zachwyceni!). Co jeszcze? Żałuję, że ominął mnie warszawski koncert. Pocieszam się za to myślą, że fragmenty tego występu mają szansę znaleźć się na albumie LIVE duetu, którego wydanie zaplanowano na lipiec tego roku. Jeżeli szukacie muzyki, którą naprawdę można przeżywać, koniecznie sięgnijcie po Dead Can Dance. Okładka "Anastasis" jest wprawdzie mroczna, ale zapewniam, że skrywa kompozycje o ukrytym, pozytywnym przekazie - jak to zdjęcie, niby czarno-białe, ale na pewno zrobione w słoneczny dzień... Posłuchajcie mocno rytmicznego utworu "Opium". Uwaga uzależnia!
poniedziałek, 4 marca 2013
Spotkania i powroty...
Wróciłam z podróży pełnej smaków i nowych wrażeń. "Sekrety Adama" zbierają w Polsce bardzo sympatyczne recenzje, a ja szykuję się na serii spotkań z Czytelnikami. Tymczasem jednak rzućcie okiem na krótkie wspomnienie ze spotkania w Galerii i studia Dreambox w Chicago. Tamtejsze media o spotkaniu pisały m.in. tak:
"Odpowiadając na jedno z pierwszych pytań – dlaczego napisała książkę o mężczyźnie? – Ewa Trojanowska powiedziała, że dotychczas mężczyźni pisali o kobietach, potem zaczęły pisać kobiety i też pisały o kobietach. Postanowiła więc napisać książkę o mężczyźnie, dla mężczyzn. Jej bohater – "inteligent, wrażliwiec, samiec i chuligan" – prowadzi szybkie i wygodne życie. Tak byłby zapewne przedstawiony przez większość autorów. Jednak Trojanowska przyjrzała mu się uważnie. Zobaczyła to, czego w takich Adamach nikt nie dostrzega – subtelną i wrażliwą stronę jego psychiki. I pokazała portret współczesnego mężczyzny, bez powszechnie stosowanych uproszczeń."
Krystyna Cygielska
Polish Daily News
Serdeczne podziękowania dla wszystkich, którzy pojawili się na spotkaniu i zaopatrzyli się w książkę, pomimo tego że zabrakło większej ilości egzemplarzy. Na koniec przypomnę jeszcze, że miejsce spotkania nie było przypadkowe - Właścicielką galerii i studia jest bowiem zajmująca się fotografią prasową i artystyczną Iwona Biedermann – autorka fotografii na okładce książki, którą projektowała razem z mieszkającą w Chicago Elżbietą Najdą.
poniedziałek, 11 lutego 2013
Druga Kalifornia...
Wyjeżdżamy
drogą 128 z Anderson Valley. Wpadamy na sławną A1, która wije się
wzdłuż skalistych czarno-srebrnych wybrzeży Pacyfiku, czerwonych
lasów, wzgórz z winnicami, aż do Oregonu. Zanurzamy
się w sekwojowe, dębowe i świerkowe lasy. Drzewa są ogromne,
majestatyczne, wiekowe.
Czerwone
pnie porasta mech, poprzez liście gdzieniegdzie przebija się
słońce. Atmosfera jak w bajce, w kinie, we śnie, w wyobraźni.
Niebieska Navarro towarzyszy nam całą drogę, tuż przed Mendecino
wpada do Oceanu, oddzielonego od lądu poszarpanym, skalistym,
klifowym wybrzeżem
Północna
Kalifornia – tak zupełnie inna od tamtej Południowej. Spalonej
słońcem, pustynnej, surowej, pięknej. Mam
wrażenie, że jestem na końcu niesamowicie pięknego świata, że
wszystko tutaj się kończy.
Elk
– miasteczko jak z westernu: małe drewniane domki, przycupnięte
po obu stronach drogi. Minimalistyczny cmentarz z widokiem na ocean,
sklep, kościół, szeryf i lokalesi w obowiązkowych wełnianych
czapkach i z psami.
Czas
się zatrzymał w dziewiętnastym wieku, nowa jest tylko droga. Jest
koniec stycznia, wokół stare wieże na wodę, wiosenne kwiaty,
zielono, słonecznie, rześko – Mendocino wita. Oferuje, wszystko,
co w Elk, plus trzy wspaniałe knajpki – więcej nie trzeba.
Wszystko miejscowe: kraby, muszle, ryby (prosto z oceanu), warzywa,
które rosną na farmach wokół. I wspaniali, gościnnie
uśmiechnięci ludzie.
Mendocino
i Elk słyną z soli wydobywanej z Oceanu – przyprawa, za którą
da się pokroić każdy kucharz, który wie co w trawie piszczy. O
bezkresnych oceanicznych krajobrazach, zapachach wodorostów
pomieszanych z solą, sosną, eukaliptusem i wiatrem, nie piszę. Bo
co tu pisać, trzeba zobaczyć, powąchać, poczuć i usłyszeć... CDN.
rybne taco |
wtorek, 29 stycznia 2013
Różne smaki podróży...
Anderson Valley w porannej mgle... |
Na obiad... |
Sonoma
i Napa Valley – pępek świata kalifornijskiego wina. Zieleń,
palmy, jak okiem sięgnąć winnice, winnice, winnice. Szkoda, że
przy drodze. Od razu myślę o ciężkich metalach spadających z
przejeżdżających aut, na stojące w równych rzędach i niczego
nie świadome winne krzewy. Te z Boonville, Philo, Russian River i
Navarro mają dużo więcej szczęścia i przyszłość przed sobą.
Rosną na ogół między lasami, na skalisto-wapiennych stokach,
daleko od dróg.
Kolejny
przystanek: St Helena – intrygujące miasteczko, bogatych winiarzy.
Przybrana starymi winnicami i rozłożystymi domami. Architektura i
atmosfera, trochę jak w południowej Francji, na południu Włoch,
albo gdzieś na Krymie. Zahaczamy o wielce szanowną i słynną w
całej Ameryce, szkołę gotowania – The CIA Experience at
Greystone, w której gotują słynni na cały świat kucharze, ucząc
tej sztuki napaleńców z całego świata.
Na lunch... |
Czerwone
wino z Russian River ma piękny kolor, zapach i smak. Idealnie
wchodzi z chrupiącą skórką miejscowego chleba maczanego w oliwie
z oliwek, również stąd. Jak zwykle, będę żałować, że nie
poprzestałam na jednej kromce...
To właśnie lubię - kucharze gotują "na oczach." Wszystko dzieje się jak w teatrze. Muszle w czerwonym winie i pomidorach lądują na moich białych spodniach, dobrze, że nie wszystkie. Będzie z tego duże pranie. Na chwilę spada mi cukier, ale szybko wraca do normy razem z rizotto, z miejscowym owczym serem i dziwnymi grzybami. Ryba na chrupiących warzywach jest OK, ale i tak wolę proste jedzenie u meksykańskich sióstr w Boonville...
To właśnie lubię - kucharze gotują "na oczach." Wszystko dzieje się jak w teatrze. Muszle w czerwonym winie i pomidorach lądują na moich białych spodniach, dobrze, że nie wszystkie. Będzie z tego duże pranie. Na chwilę spada mi cukier, ale szybko wraca do normy razem z rizotto, z miejscowym owczym serem i dziwnymi grzybami. Ryba na chrupiących warzywach jest OK, ale i tak wolę proste jedzenie u meksykańskich sióstr w Boonville...
CDN...
czwartek, 24 stycznia 2013
Kalifornia Love, czyli jedzenie i wino!
Było
trochę cicho, ale już się melduję! Obecnie zwiedzam Kalifornię
zbierając materiały o krainie wina, mekce eco-życia i jedzenia!
Będę starała się od dziś sukcesywnie podrzucać Wam kolejne
relacje z tego co tutaj widzę, co czuję i co jem!
Trzeba
przejechać Golden Gate Bridge, żeby po niecałej godzinie znaleźć
się w krainie wina. Napa Valley – pięknie, słonecznie, po prawej
winnica, po lewej winnica, turyści, brakuje tylko mostu... Napa, Sonoma, Healdsburg-Ca
Po
drodze wpadamy do Patalumy, do pierwszego w Kaliforni "Whole
Food", który w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku (ale
zabrzmiało!) zapoczątkował modę na eko-jedzenie, eko-produkty i
co za tym idzie, zupełnie odmienny od powszechnie amerykańskiego,
styl życia.
Jestem
oszołomiona skarbami, które można tutaj znaleźć. Chciałabym to
i to, i to. Wiadomo, oczy są największym łakomczuchem. W Boomville
– Anderson
Valley bo tam zmierzamy, czeka na nas mały, lokalny
targ, gdzie dopiero można się zdziwić...
Lokalni oferują istne cuda, jest ich nie wiele, jak to z cudami bywa: jajka,
chleb, miód, orzechy, śmietana, kozi jogurt i sól prosto z oceanu,
nie wiadomo ile odmian zielonych, żółtych i czerwonych liści
poprzetykanych drobnymi kwiatkami. Pachnące jabłka, gruszki, dynie,
warzywa. I miejscowy hit – kiszona kapusta (biała i czerwona).
Wszystko
jadalne, świeże, pachnące. Co do kiszonej kapusty, nie jest wcale
takie oczywiste, że w naszym "kapuścianym" kraju jest ona
jak należy. Otóż nie jest! Wciska się nam kit w postaci czegoś
wybielonego, bez smaku, bez zapachu, co przypomina raczej wyciśnięte
wióry niż kiszonkę. Po smakowitej wodzie o charakterystycznym
słonawym smaku – ani śladu.
Obskoczyłam
przed świętami z pięć sklepów zanim znalazłam czego chciałam.
Może zaczniemy importować kiszoną kapustę z Kalifornii? Miało
być o winie, a tu proszę, kapusta...
Farmerzy
o wyglądzie nawiedzonych, ale czerstwych hipisów zwożą co im
urośnie, co sami zrobią, zbiorą i co im kura zniesie. Wszyscy się
znają, zagadują, żartują, a na koniec w miejscowym barze u
sympatycznych meksykańskich sióstr, wszyscy jedzą domowe ciasto i
popijają kawę. Nikt się nie śpiesz, nigdzie nie pędzi –
maniana, w Ameryce – świat się zmienia!
CDN...
Subskrybuj:
Posty (Atom)