wtorek, 29 stycznia 2013

Różne smaki podróży...

Anderson Valley w porannej mgle...



Na obiad...
Sonoma i Napa Valley – pępek świata kalifornijskiego wina. Zieleń, palmy, jak okiem sięgnąć winnice, winnice, winnice. Szkoda, że przy drodze. Od razu myślę o ciężkich metalach spadających z przejeżdżających aut, na stojące w równych rzędach i niczego nie świadome winne krzewy. Te z Boonville, Philo, Russian River i Navarro mają dużo więcej szczęścia i przyszłość przed sobą. Rosną na ogół między lasami, na skalisto-wapiennych stokach, daleko od dróg.

Kolejny przystanek: St Helena – intrygujące miasteczko, bogatych winiarzy. Przybrana starymi winnicami i rozłożystymi domami. Architektura i atmosfera, trochę jak w południowej Francji, na południu Włoch, albo gdzieś na Krymie. Zahaczamy o wielce szanowną i słynną w całej Ameryce, szkołę gotowania – The CIA Experience at Greystone, w której gotują słynni na cały świat kucharze, ucząc tej sztuki napaleńców z całego świata.

Na lunch...
Czerwone wino z Russian River ma piękny kolor, zapach i smak. Idealnie wchodzi z chrupiącą skórką miejscowego chleba maczanego w oliwie z oliwek, również stąd. Jak zwykle, będę żałować, że nie poprzestałam na jednej kromce... 

To właśnie lubię - kucharze gotują "na oczach." Wszystko dzieje się jak w teatrze. Muszle w czerwonym winie i pomidorach lądują na moich białych spodniach, dobrze, że nie wszystkie. Będzie z tego duże pranie. Na chwilę spada mi cukier, ale szybko wraca do normy razem z rizotto, z miejscowym owczym serem i dziwnymi grzybami. Ryba na chrupiących warzywach jest OK, ale i tak wolę proste jedzenie u meksykańskich sióstr w Boonville...

CDN...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz